Meksyk 2016 – relacja

Tym razem klub MEDUZA w składzie 22-osobowym – Igor, Andrzej z żoną Justyną, córkami Magdą i Karoliną oraz teściami: Marylą i Stasiem, Karolina z mamą Alicją, rodzinka „Grzesiów”: Ela, Grzegorz, Konrad i Kuba, małżeństwa: Marlena i Jacek oraz Kasia i Grzegorz, a także odwieczne samotne wilki, czyli: Irek, Piotrek, Przemek, Waldek i ja sięgnęła po kraj Ameryki Północnej – Meksyk. W środę 20.01.2016 r. o godz. 12.30 wylatywaliśmy z Warszawy bezpośrednim czarterem TUI. Na lotnisku w Cancun wylądowaliśmy po 12 godz. i 15 min. lotu również w środę ok. 20.00 czasu meksykańskiego. Z Cancun do Playa del Carmen dojechaliśmy autokarem w ciągu godziny, zdążając tym samym na hotelową kolację.

Po przylocie cofnęliśmy się zatem o 6 godz. Tylko w Playa del Carmen i okolicach różnica między czasem polskim, a meksykańskim wynosi 6 godz. Natomiast na pozostałym obszarze tego kraju obowiązuje różnica 7 godz. Była więc to dla nas jedna z najdłuższych śród życia. W tym dniu nie spałam ok. 36 godz.

W samolocie nie było jednak czasu na zmrużenie oka, gdyż emocje sięgały zenitu. Przed nami jawiła się perspektywa 11 dni przygody w kraju, którego nikt nie znał. Każdy łaknął cenotów, spotkania z rekinami i krokodylami, nie licząc zwiedzania historycznych miast Majów. Im niebezpieczniej i głębiej, tym lepiej.

Poza tym lot przebiegał w dzień, a pod nami rozpościerały się kolejno kraje, które śledziliśmy na samolotowej mapce: Dania, fiordy Norwegii, Islandia, kawałek Grenlandii, Kanada oraz USA z wybrzeżem Florydy.

Hotel Riu Lupita zapewnił nam luksusy nie tylko lokalowe, ale również w jedzeniu i piciu. Mieliśmy okazję skosztować kuchni meksykańskiej, włoskiej, chińskiej, japońskiej, amerykańskiej, itd. Codziennie rano mogliśmy pić świeże soki owocowo-warzywne: z kaktusa, pomarańczy, grejpfruta, pomidora, buraka, kokosa. Każdy znalazł coś dla siebie. Nie wspomnę o wielobarwnych drinkach i koktajlach bezalkoholowych, krewetkach, kalmarach, omułkach, sushi, krabach oraz półmiskach różnorakich owoców. Mięsa i ryby, jako rzecz oczywista zeszły na plan dalszy, więc nie warto nawet o nich wspominać.

Pokoje wygodne, barki uzupełniane co dwa dni w piwo, wodę, colę, sprite, nie licząc 4 l regionalnych alkoholi „cięższych”.

Wieczorami odbywały się profesjonalne pokazy muzyki i tańca: od meksykańskiej, po salsę, sambę, bachatę. Wykonywano min. utwory: Jaksona, Madonny, Rihanny, Beyonce, Adel, itp. Na nudę nikt nie mógł narzekać. Niestety nasze programy dnia były tak wypełnione atrakcjami, które zapewniał Igi, że po kolacji większość z nas grzecznie szła spać, by rano móc podejmować kolejne wyzwania.

Z uwagi na to, że hotel położony był wśród pól golfowych i dżungli, wokół nie brakowało zatem ptactwa i zwierząt. Po całym obszarze biegały min. kapibary oraz ostronosy rude. Te ostatnie były tak oswojone, że całymi stadami przychodziły i jadły mieszkańcom hotelu z ręki. Próbowały nawet wejść do pokoi przez balkony. W naszym teamie najbardziej ukochała je sobie Karolina. Ostronos, to zwierzę stadne, ruchliwe i aktywne w ciągu dnia. Żywi się owadami i innymi bezkręgowcami, a także drobnymi kręgowcami i owocami. Bardzo łatwo się oswaja, co było widać, gdy stawały na tylnych łapkach prosząc o jedzenie i dając się pogłaskać po szorstkiej sierści, bądź dotykając dłoni karmiącego swoimi czarnymi, zimnymi, jak u psa noskami.

Dzień organizacyjny – czwartek 21.01.2016 r.

Przywitał nas duszny, deszczowy poranek. Udaliśmy się do bazy nurkowej Scuba Playa, by zostawić tam sprzęt do nurkowania. Na miejscu zapanował mały chaos, gdyż baza nie była przygotowana na jednorazowy najazd 17 osób. Brakowało wieszaków, skrzynek, miejsca. Przydały się przywiezione z Polski torby z IKEI.

Po ogarnięciu sprzętu wszyscy zgodnie poszliśmy przywitać się z Morzem Karaibskim. Woda ciepła, ok. 27 C zielonkawo-niebieska. Szaleństwo wśród fal, radość. Na plaży biały piasek i palmy różnej maści. To nic, że co chwilę padał deszcz. Było duszno, ciepło, wilgotno – jak to w dżungli.

Dwa nurkowania z łodzi w Playa del Carmen – piątek 22.01.2016 r.

Niestety, to nie Egipt – nikt po nas nie przyjechał. Musieliśmy udać się do hotelowego autobusu, który kursował do centrum, a następnie pieszo ok. 20 min. przemaszerować przez główny deptak miasta do naszej bazy. I znów zdziwienie – zabrakło balastu, który nam skrzętnie wydzielano i imiennie przypisywano. Mało tego – my prosiliśmy o ołów w kg, a oni nam uparcie wydawali go w funtach. 1 kg=2,2 funta, a zatem prosząc o 10 kg ołowiu dostawaliśmy 10 funtów ołowiu, czyli 4,54 kg. Wyniknął z tego niezły MEXYK.

Kolejne zdziwienie nastąpiło, gdy kazano nam się ubrać w kompletny sprzęt prócz butli i odmaszerować do łodzi. Łodzie przypominały łupinki wielkości porządnego pontonu tzw. Zodiaka egipskiego. Do morza wskakiwaliśmy robiąc obrót do tyłu, bo inaczej nie było to możliwe. Karolinie i Kasi na pierwszym nurkowaniu nie udało się zejść pod wodę, gdyż dostały za mało balastu. Ja schodziłam na wydechu – jakoś się powiodło, ale do tej pory nie wiem, ile dokładnie tego balastu dostałam.

Nurkowaliśmy na rafie drugiej co do wielkości po australijskiej, ale nie zrobiła ona na nas aż tak wielkiego wrażenia, jakie robi rafa Morza Czerwonego, choć jest również przepiękna. Jednak co by nie mówić – była śliczna, jak każda struktura podwodna dla kochającego świat wody zapalonego nurka, a tych w naszym zespole było aż 17. A może nie pokazano nam po prosu najpiękniejszych miejsc…

Natomiast ciekawostką dla nas było pływanie w strasznie silnym prądzie. Czuliśmy się bezwolni, bezsilni i w stanie nieważkości. Nurt morski robił z nami dosłownie, co chciał. Ponadto w Morzu Karaibskim więcej jest życia: mureny, żółwie, ogromne homary, kraby, duże ławice wielkich ryb.

Cenote CHAC-MOOL – sobota 23.01.2016 r.

To nasze pierwsze spotkanie z cenotami. Woda miała temperaturę 25 C. Patrząc na dno przy wejściu miało się wrażenie, że jest ono oddalone zaledwie o 0,5 m. Nasz master szybko wyprowadził nas z błędu, mówiąc, że możemy tu spokojnie skakać do wody, gdyż pod nami jest 5 m toni.

Woda ma przejrzystość 100 m. Dla porównania wizura ciepłych mórz i oceanów, to ok. 20-30 m, a polskich jezior – ok. 0,5-5 m. Czyż nie robi to wrażenia? Na nas zrobiło i to przeogromne. Wszyscy od pierwszego wejrzenia zakochaliśmy się w meksykańskich jaskiniach, a każdy z nas zapragnął zabrać cenoty do Polski, albo co najmniej do Europy… Dla takich chwil warto żyć, dla takich widoków warto pokonać wszystkie trudności. To co zobaczyliśmy tam pod wodą zostanie w naszej pamięci na zawsze i nikt nam tego nie zabierze, nie ukradnie…

Patrząc przez pryzmat tej krystalicznie czystej wody, gdyby nie akwalung miałoby się wrażenie, że znajdujemy się nad powierzchnią wody, a nie pod nią. Natomiast schodząc pod haloklinę wszystko stawało się niewyraźne i rozmyte.

Max. głębokość cenoty Chac-Mool, to 15 m. Haloklina występowała na głębokości 12 m. Jeden nur wykonany był w jaskini otwartej na sporej długości, gdzie słońce tworzyło przepiękne podwodne poświaty. Drugie zejście odbyło się w przestrzeni nieco bardziej zamkniętej, udekorowanej stalaktytami (naciek jaskiniowy narastający od sufitu), stalagmitami (naciek jaskiniowy narastający od dna) i stalagnatami (kolumna utworzona przez połączenie ze sobą dwóch poprzednich). Iście koronkowa praca matki natury.

Teraz spróbuję przybliżyć pojęcia cenotów, halokliny oraz mapki cenotów na Jukatanie.

Cenoty w Mexyku zajmują ponad 500 km podziemnych korytarzy. Wypełnione są dwoma rodzajami wody: słodkiej i słonej, dzięki czemu można tam zaobserwować ciekawe zjawiska świetlne. Promienie słońca przedostające się przez niewielkie otwory w sklepieniu ulegają podwójnemu załamaniu – zmieniając kąt przy przejściu przez powierzchnię, a następnie przez haloklinę.

Cenote z języka majów dzonot, to rodzaj naturalnej studni krasowej utworzonej w skale wapiennej, występujący szczególnie często na półwyspie Jukatan. Są one połączone z podziemnymi zasobami wody gruntowej i niekoniecznie posiadają lustro wodne widoczne na powierzchni.

Ze względu na ograniczone opady i brak rzek, cenote były dla Majów podstawowym źródłem wody cały rok. Duże miasta, takie jak Chichén Itzá budowano więc wokół tych naturalnych studni. Niektóre z nich pełniły też rolę rytualną. Wierzono bowiem, że studnie prowadzą w zaświaty i dokonywano ofiar z ludzi. Znaleziska archeologiczne obejmują liczne szkielety i przedmioty związane z kultem i znajdowane są tam do dziś

Haloklina, to warstwa przejściowa wód między mniej słonymi nad nią i bardziej słonymi pod nią. W morzu Bałtyckim haloklina położona jest na głębokości ok. 50-70 m, natomiast w oceanach granice te są mniej dostrzegalne z uwagi na prądy. Najbardziej wyraźne halokliny występują w jaskiniach Meksyku, w tzw. cenotach, gdzie ciężka słona woda nie miesza się z wodą słodką ze względu na minimalny ruch wody. Nurek przekraczający haloklinę wygląda jakby wypłynął z wody i unosił się w powietrzu. Poniżej przekrój cenoty.

Dwa nurkowania z łodzi na Wyspie Cozumel – niedziela 24.01.2016 r.

Cozumel, to trzecia pod względem wielkości wyspa Meksyku (ma ok. 48 km długości, 16 km szerokości i ok. 647 km2 powierzchni), położona ok. 20 km od Jukatanu i oddzielona od wybrzeża bardzo głębokim rowem oceanicznym. Występujące tu silne prądy, o których mieliśmy możliwość się przekonać osobiście zaledwie dwa dni wcześniej podczas nurkowań z łodzi w Playa del Carmen, wyrzeźbiło długie rafy dając zróżnicowany teren.

Wyspa Cozumel w języku Maja oznacza Wyspę Jaskółek. Stolicą Cozumel jest San Miquel, którą zamieszkuje ok. 77 tys. osób. Obecnie Cozumel, to najpopularniejsza mekka miłośników nurkowania oraz przystanek rejsowych ogromnych statków wycieczkowych pływających po Karaibach.

Dzień nurkowy zaczął się tradycyjnie od dotarcia hotelowym autobusem do centrum, potem prężnym marszem do bazy nurkowej, gdzie po spakowaniu sprzętu do toreb z IKEI i naszych podróżnych walizek, załadowaliśmy go na prześmieszne małe riksze. Modliliśmy się by z nich nie pospadał, bo jechał przytrzymywany jedynie krótkimi rączkami liczących po ok. 150 cm wzrostu rikszarzy.

Potem udaliśmy się pieszo w kierunku przystani, gdzie stacjonował prom. Odprawa promowa trwała niezwykle długo i opornie, czego nie ułatwiało nam palące słońce. Następnie załadowaliśmy nasz stacjonujący już na wybrzeżu sprzęt na część dziobową promu i tak umęczeni w końcu mogliśmy zasiąść w wygodnych fotelach luksusowego promu. Tradycyjnie cierpiałam okrutne katusze z powodu choroby morskiej podczas 40 min. przeprawy na wyspę.

Po dotarciu na Cozumel musieliśmy wyładować z promu nasze bagaże i przenieść je w inne dość odległe miejsce, gdzie czekała na nas niewielka łupinka zwana łodzią. Stłoczonych jeden na drugim przetransportowano nas do bazy, gdzie sklarowaliśmy sprzęt przy odwiecznie towarzyszącej bitwie o ołów. Powoli zaczęliśmy się do tego stanu rzeczy przyzwyczajać i nikomu już nie podnosiło ciśnienia kilkakrotne powtarzanie obsłudze, że my podajemy obciążenie w kg, a nie funtach. By nie wałkować tematu nasz przewidujący kolega Irek zabrał w tym celu z hotelu wagę do kontroli ciężaru bagażu samolotowego i każdy z nas mozolnie sprawdzał wagę poszczególnych kafli. Nie wiem, jak pozostali członkowie ekipy, ale np. ja tym razem byłam przeciążona, gdyż nie starczyło małych kawałków ołowiu. Ale wolałam tę opcję, niż pozostanie na łodzi z powodu niemożności zanurzenia.

Nurkowania boskie. Temperatura wody miała 27 C, więc była o 5 C cieplejsza niż w Egipcie o tej porze roku. Widzieliśmy pasące się na dnie żółwie, wielkie homary, ogromne kraby i 4 rekiny. Wydawało nam się, że były to niegroźne, żywiące się krewetkami nurse sharki, co w jęz. polskim oznacza rekiny wąsate. Osiągają one długość ok. 1-4 m,. Na widok naszej szalejącej w wodzie 17-stki zaczęły się spokojnie oddalać.

Do wody zeszło z nami trzech divemasterów, którzy sukcesywnie odprowadzali na łódź tych, którzy wyczerpali swoje zapasy powietrza w butlach. Rozwiązanie bardzo wygodne i godne polecenia, gdyż pozostała część grupy mogła bezstresowo kontynuować podwodną penetrację morza.

Maniana była tylko na maleńkiej łodzi, gdy 17 nurków klarowało swój sprzęt, depcząc sobie po płetwach, potykając się o leżące na dnie łodzi elementy uprzęży, podłączając puste, nieoznakowane w żaden sposób butle, itd.

Droga powrotna jeszcze bardziej dała nam w kość, gdyż mokre pianki i jackety dodały wagi bagażom.

http://mezoameryka.pl/mezoameryka/przewodnik/przewodnik/cozumel

Wycieczka do Tulum i Coba – poniedziałek 25.01.2016 r.

O godz. 7.30 spod hotelu autokar wycieczkowy zabrał nas na zwiedzanie krainy Majów. Podróż w jedną stronę trwała niecałe 2 godz., a cała wyprawa ok. 10 godz.

W stanie Quintana Roo na półwyspie Jukatan, niedaleko miasteczka Tulum leży miasto Majów o tej samej nazwie, która w języku Majów oznacza „mur” bądź „płot”. Zbudowane nad 12 m urwiskiem klifowym jest bez wątpienia najpiękniej położonym zabytkiem tej kultury. Kiedyś biała twierdza Majów służyła jako port oraz spełniała funkcję latarni morskiej. Miasto chronił od strony lądu ponad 3 m, kamienny mur. Wycieczkę w tym miejscu zakończyliśmy zejściem z cudownego klifu i kąpielą w ciepłym Morzu Karaibskim.

Następnie udaliśmy się do Coba – jednego z najbardziej tajemniczych miast Majów, piastującego trzecie miejsce w rankingu największych atrakcji Jukatanu. Znajduje się ono w sercu dżungli i wciąż skrywa wiele tajemnic. Ponadto jest to jedno z nielicznych miast majańskiej cywilizacji na Jukatanie, gdzie wciąż możliwa jest wspinaczka na najwyższą, 42 m piramidę Nohoch Mul. Nagrodą za pokonanie 120 stromych, wąskich, wyszczerbionych i śliskich stopni jest widok na roztaczającą się w dole gęstą dżunglę kryjącą w swym wnętrzu wiekowe piramidy i świątynie.

Pokusa obejrzenia Coby w całej okazałości z poziomu ok. 12-piętrowego wieżowca wygrała z mym lękiem wysokości. Gdy stanęliśmy na szczycie, zaniemówiliśmy – wokół roztaczał się bajeczny widok. Morze dżungli, z którego jak wysepki wyrastały stare budowle oraz błyszczące tafle jezior, a wszystko to skąpane było w promieniach słońca.

Jednak kiedy spojrzałam w dół na plac przed piramidą i ludzi rozmiaru mrówek – zamarłam. Schody, które z taką łatwością pokonałam zdobywając szczyt, teraz jawiły się przede mną prawie jak pionowa ściana.

Gdy znaleźliśmy się u stóp piramidy, każdy z nas prawie wbiegał na górę, nie zastanawiając się nad formą zejścia. Zejście przybierające różne przezabawne formy: od schodzenia stale jedną nogą przy równoczesnym przytrzymywaniu się dłonią liny umieszczonej na wysokości kostek stóp, aż po schodzenie na własnych pupach, uświadomiło nam, jak niebezpieczną była ta eskapada. Nie było tam żadnych zabezpieczeń, do których przyzwyczaiły nas warunki europejskie.

Dzień wolny do zagospodarowania we własnym zakresie – wtorek 26.01.2016 r.

Spędziliśmy go nad morzem baraszkując wśród fal, na basenie pokonując niezliczone długości, zwiedzając miasteczko turystyczne Playa del Carmen, kupując pamiątki dla najbliższych. A co najważniejsze – w końcu od wielu dni, odbywało się to wszystko, jak na prawdziwe wakacje przystało bez pośpiechu, w pełnym relaksie.

Cenote DOS OJOS – środa 27.01.2016 r.

Cenota „Dwoje Oczu” o max. głębokości nurkowania do 18 m bez halokliny z dwoma wejściami. To jedna z największych jaskiń w rejonie Playa del Carmen, ponieważ posiada ok. 60 km eksplorowanych korytarzy, a ponadto łączy się z 25 innymi cenotami.

Wymagała kunsztu pływalności, gdyż ze względu na urozmaicone ukształtowanie dna jaskini często zmienialiśmy głębokość w zakresie 1,5-15 m. Należało zatem uważać, by nie załapać się na tzw. Spider Mana, czyli nie przykleić do sufitu w momentami dość płytkiej jaskini. Wówczas tak przyssanego delikwenta trzeba było ściągać za nogę w dół na odpowiednią głębokość. Sytuacja była na tyle komiczna, że pozostali nurkowie musieli opróżniać maski z wody, które napełniały się podczas śmiechu.

Drugie nurkowanie doprowadziło nas do podwodnego zagłębienia z nietoperzami. Co ciekawe nietoperze nie załatwiają swoich fizjologicznych potrzeb do wody, którą piją.

Cenote ANGELITA – czwartek 28.01.2016 r.

Cenota, która zapadnie mi w pamięć z dwóch powodów: na głębokości od 30 m do 40 m ciągnęła się haloklina z towarzyszącym jej zjawiskiem fermentacji siarkowej dającej wrażenie unoszącego się w wodzie dymu-gęstej mgły. Po wtóre większość z nas pobiła tam swoje życiowe rekordy głębokościowe: Rodzina Grzesiów po ok. 30 m, Karolina, Waldek i Grzegorz – po ok. 35-38 m, Marlena ok. 43 m, Jacek, Irek i ja ok. 45 m. Nie wspominam już Piotra i Przemka, którzy zeszli na samo dno (mających dawno zaliczone po 70 m), którzy dzień wcześniej bili rekordy w długości przebywania w przestrzeniach zamkniętych wraz z towarzyszącym im bossem Igim – ok. 2 godz.

Cenote GRANDE – czwartek 28.01.2016 r.

To jasna cenota ze wspaniałą widocznością pozwala oglądać nawet mniej doświadczonym nurkom piękne formacje jaskiniowe, żółwie oraz małe ryby w tym sumiki. Max. głębokość 16 m bez halokliny.

Cenote THE PIT – piątek 29.01.2016 r.

Jej nazwa to „dziura”. Sięga w głąb na ok. 120 m. Od parkingu dzieli cenotę ok. 300 m po bardzo skalistym szlaku. Do wody można schodzić po stromych schodach, bądź skoczyć w dół z 6 m, ale bez sprzętu (sprzęt podawany jest do wody na linie). Oczywiście wychodzenie z wody też jest bardzo trudne i wymaga sporego stopnia sprawności. Skoku podjął się tylko Irek.

The Pit ma max. głębokość 60 m w strefie głównej, ale max. głębokość do nurkowania to 40 m. Haloklina znajduje się na głębokości ok. 18 m. Podobnie, jak w cenote Angelita haloklinę tworzy chmura siarkowodoru. Nie jest jednak tak gruba i gęsta, dzięki czemu po zejściu pod nią widoczność jest całkiem niezła.

The Pit jest połączona podwodnymi korytarzami z cenote Dos Ojos i stanowi najgłębszą część tego systemu. Dodatkowo jest trzecią najdłuższą jaskinią podwodną na świecie i najgłębszą odkrytą dotychczas w Quintana Roo.

Cenote TAJMA HA – piątek 29.01.2016 r.

To ulubiona cenota przewodnika mojej grupy. Jej max. głębokość to 15 m, a haloklina znajduje się na 12 m. Jaskinia jest bogata w grę świateł i ozdób w postaci nacieków skalnych. Jeśli dobrze się przyjrzymy, to znajdziemy tu wiele skamieniałości na suficie i ścianach cenoty.

Wycieczka do Chichen Itza i Valladolid – sobota 30.01.2016 r.

Kolejny dzień w krainach Majów. Spod hotelu ruszyliśmy przed godz. 8.00, podróż w jedną stronę zajęła na ok. 3,5 godz., a cała wyprawa trwała ponad 12 godz.

Najpierw odwiedziliśmy cenote IK KIL w kształcie studni o głębokości 26 m do poziomu gruntu, średnicy 60 m i głębokości wody 40 m, przeznaczoną głównie do pływania.

Następnie udaliśmy się do Chichén Itzá – najlepiej zachowanego ośrodka Majów. Nazwa Chichén Itzá znaczy „Źródła Ludu Itzá”, którego przedstawiciele założyli miasto wokół dwóch świętych zbiorników wodnych – cenote. Znalazł się on na liście „7 najnowszych cudów świata” z pięknie zachowaną piramidą Kukulkan o wysokości 30 m, stanowiącą obiekt z listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest ona bardzo niewielkich rozmiarów w stosunku do piramidy Cheopsa w Gizie, czy Piramidy Słońca w meksykańskim Teotihuacan, co ilustruje poniższy schemat.

Jedną z niezwykłych cech Kukulkan są schody znajdujące się ze wszystkich stron. Przeważnie budowano je tylko z jednego boku piramidy. Schody te mają po 91 stopni, co daje liczbę 364, a dodanie stopnia centralnej platformy – 365 dni. Ponadto została ona zbudowana dla celów astronomicznych. Podczas równonocy wiosennej 21-03 i jesiennej 21-09, przez ok. 3 godz. słońce daje efekt ciała węża, które spełza w dół i łączy się z ogromną głową węża wyrytą w kamieniu na dole schodów. Zjawisko to zwane jest symbolicznym zejściem Kukulcan, czyli węża. Kolejną ciekawostką jest echo, jakie oddaje piramida podczas klaskanie w jej pobliżu – ciężko określić co ten dźwięk przypomina: miauczenie kota, śpiew jakiegoś ptaka…

Największe budowle zostały wzniesione za czasów wpływu Tolteków. W tym czasie powstało też boisko do gry zwane „pelota” o długości ok. 150 m. Zawodnicy używali do gry piłki, którą odbijali wyłącznie biodrami. Zawodnicy podzieleni na dwie grupy podobnie jak w dzisiejszych zawodach starali się strzelić piłką w okrągłe „oczka” umieszczone na dwóch równoległych ścianach boiska, po jednym po każdej stronie. Kapitan zwycięskiej drużyny zostawał ścięty na znak chwały i złożenia ofiary.

http://cudaswiata.archeowiesci.pl/2009/04/piramida-kukulkana-w-chichen-itza/ http://www.vismaya-maitreya.pl/zakryte_zagadki_chichen_itza_cz1.html

Na końcu naszej podróży znalazło się kolonialne miasteczko Valladolid, jedno z piękniejszych we wschodnim Meksyku. Spacerując po jego uliczkach odnosi się wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Najważniejszymi zabytkami starego miasta są: Katedra, Kościół Św. Pawła i budynek Uniwersytetu.

Kolorowe budynki, parki z egzotyczną roślinnością i mieszkańcy ubrani w charakterystyczne majańskie stroje nadają Valladolid szczególnego uroku.

Dzień pożegnania z Meksykiem – niedziela 31.01.2016 r.

Dzień wyjazdu upłynął nam na ostatnich zakupach, kąpielach basenowo-słonecznych oraz pakowaniu.

Transfer z hotelu odbył się o godz. 17.00, a wylot z Cancun o godz. 21.55. W Warszawie wylądowaliśmy po 10 godz. lotu (krótszy lot związany jest z obrotem kuli ziemskiej) ok. godz. 14.00 czasu polskiego.

Wróciliśmy zmęczeni, głównie 20-godz. podróżą i przesunięciem czasowym. Ale za to bogatsi o wiedzę przyrodniczo-historyczną, związani nowymi przyjaźniami, z nowymi rekordami głębokościowymi, z uprawnieniami jaskiniowymi (Piotr i Przemek), opaleni, co niektórzy zgrabniejsi, bo szczuplejsi od wysiłku fizycznego, a przede wszystkim szczęśliwi.

Czekamy na kolejne wspólne wyprawy. Anna